MOJE DRAMA

Pierwszy musical Ad Spectatores. Do zapomnianego teatru przyjeżdża jego sponsor. Podczas prezentacji spektaklu wszczyna awanturę z dyrektorem, zwalniając go w finale sprzeczki. Sam postanawia zająć jego miejsce. Decyzję popiera wszechwładny Naczelnik Wydziału Kultury, który jednak stawia jeden warunek: nowy dyrektor musi zorganizować huczną premierę, zaminować widownię, zaprosić wszystkich artystów i krytyków, a następnie wysadzić teatr w powietrze. Naczelnik bowiem uważa środowisko tworzące kulturę za zdegenerowane. W 1/3 trwania spektaklu aktorzy faktycznie założą ładunki wybuchowe pod widownię. Czy zostaną zdetonowane?…

 

FRAGMENTY RECENZJI:

„Siedzimy głowa przy głowie wokół niedużej scenki w XIX-wiecznej wieży ciśnień Na Grobli. Obok mnie rozpycha się i histerycznie śmieje ciemnowłosa dziewczyna w kusej spódniczce. Gasną światła. Nagle dzwoni komórka. – Kopaliński! Pronto! – odzywa się towarzysz mojej sąsiadki. – Nie teraz, jestem w teatrze!… Musiałem zapłacić… Wiem, że skandal, mówiłem bałwanowi…
Na widza (przy okazji na mnie) pada ostre światło latarki. –Proszę natychmiast wyłączyć telefon, spektakl się zaczął!
Niesmak na widowni. Ale za chwilę okazuje się, że tak wygląda początek najnowszej premiery Ad Spectatores. Akcja sztuki zbudowana jest na intrydze, którą uknuł Naczelnik Wydziału Kultury (kapitalny Bogusław Grzeszczak), posługując się biznesmenem i sponsorem teatru Apolinarym Kopalińskim (równie świetny Michał Opaliński). Otóż przy jego pomocy zaprosił na premierę ludzi, którzy najwięcej wnieśli do kultury. Wcześniej potajemnie kazał zaminować widownię. Na miejsce tych, co zginą w zamachu, Naczelnik na już swoich – „nowych i zdolniejszych”…
„Moje drama” to satyra na układy towarzyskie i zawodowe we współczesnym teatrze. Pękamy ze śmiechu, widząc, jak ignorant Kopaliński (wciąż mu mało scen erotycznych) podczas awantury z artystami każe aktorowi dzwonić do Giedroycia, na co słyszy: – Panie prezesie, ale on nie żyje! W tle mizdrzy się i pokazuje majtki jedna z panienek prezesa – Matylda. Oglądamy kłótnie i rozporkowe afery marionetkowych postaci teatralnego światka. Reżyser – gej i figurant (Łukasz Dziemidok) – ulega złym gustom zwierzchników; zakochana w sobie aktorka (Anna Ilczuk) nawet nie zauważa, że na jej miejsce zatrudniono kochankę sponsora.
To nie pierwszy sukces offowej grupy, którą tworzą w większości studenci wrocławskiej szkoły teatralnej. „Spectatorsi” grają od trzech lat i każdy ich spektakl jest niespodzianką. Nigdy nie wiadomo, jaką rolę w nim dostanie…widz. Widzowie płyną u nich statkiem przez Odrę – Acheron jako dusze wędrujące na Sąd Ostateczny („Rzecz o życiu”), pchają starego Jeppa w sztuce Bojczewa „Pułkownik Ptak”, zaś w „Trupim synodzie” grają kardynałów przybyłych na konklawe, by wybrać nowego papieża. „Spectatorsi” wyprowadzają widza ze szklanej klatki i przypominają, że to on jest tu najważniejszy.”

Iza Michalewicz, „Przekrój” 16 XI 2003

 

„Ad Spectatores skorzystali z porady Gogola. W „Moich dramach” śmieją się z siebie: z wątpliwych etosów aktora, z niedookreślenia współczesnego teatru, z pracy urzędników manipulujących kulturą dla prywaty

Aktorzy Macieja Masztalskiego, który tę kabareto-musicalo-farsę ułożył śmieją się niezwykle skutecznie. Widzowie wtórują im głośno, aż turlając się na spiętrzonych ławkach amfiteatru w zimnych – bo październikowa noc – wnętrzach wieży Na Grobli.

Z każdą minutą spektaklu było goręcej. Od bramy MPWiK poprowadził widzów, zacząwszy od pyskówki z wartownikiem i bileterem, nowo mianowany dyrektor teatru Apolinary Kopaliński.W tej roli sugestywny Michał Opaliński – czerwona marynareczka, hawajska koszula, muzyka disco polo podkręcona na maksa w tle, dwie laski u boku: rozchichotana, niemal naga, podciągająca co chwila majtki Matylda (świetna rola Ewy Galusińskiej) oraz zawistna, opancerzona skórzaną kurtką Sabina (Dorota Łukasiewicz).

Masztalski i autorka kostiumów Dąbrówka Huk bawią widzów już na poziomie stereotypu: blondynka jest poważna, brunetka głupiutka do bólu zębów. I jednej, i drugiej zależy jednak, by przez łóżko trafić w światłą rampy. To pierwsza gorzka lekcja teatru. Dyrektor, typ współczesnego Piszczyka, zarządza pod dyktando Naczelnika. Bogdan Grzeszczak gra postać urzędniczego satrapy z właściwym sobie dystansem. Vis comica aktora jest tak potężna, że nawet gdy nic nie mówi, jak w dyskotekowej scenie, kiedy Apolinary przekazuje mu tajne raporty o aktorach w zabawnym tańcu (do muzyki Boney M.), widzowie umierają ze śmiechu.

Ale Naczelnik ma groźne oblicze („Kopaliński, ja do was jak do przyjaciela, a wy mi na ty mówicie?”). Nie tylko zmusza do donosów. Szczuje artystów przeciwko sobie, w imię pokrętnych racji, kompleksów, nieuctwa. To, że Szekspir czy Mickiewicz mają zniknąć jako autorzy dramatyczni moży wydać się śmieszne. To, że Naczelnik posługuje się metodami współczesnych terrorystów – dewastując teatr – śmieszne nie jest. Kiedy słyszymy: „Na premierze, Kopaliński, będziecie gościć tych wszystkich, pożal się Boże, artystów i krytyków… Tak więc jak wy ich wszystkich zbierzecie w kupę, to ich, Kopaliński, wysadzicie, a na ich miejsce już mamy nowych i zdolniejszych”, skóra cierpnie, nawet jeśli „wysadzenie” jest tylko metaforą.

Nieskomplikowana intryga wywołuje lawinę zdarzeń. Kopaliński tasuje role i funkcje. Zmienia poprzedniego dyrektora Stanisława (Mikołaj Michalewicz) w biletera, więc pyskaty Marunio (Paweł Kutny) – podlizuch i szpicel, włazi dyrektorowi w tyłek. Janusz (Łukasz Dziemidok) dostaje posadę reżysera, bo to najprostszy sposób, by obezwładnić geja uprawiającego teatr patetyczny („Jak się wyłoży, to się go wyrzuci” – zapewnia Apolinary). Elektryk Mundek (Artur Paczesny) próbuje zostać bohaterem historii, idąc tropem poprzedników znanych z przemian po 1989 r. Pani Lidia (pyszny portret zarozumiałej idiotki w interpretacji Anny Ilczuk) nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa, więc nie da się jej wyrzucić z teatru. Kabaret Olgi Lipińskiej? Tak, ale i niepospolita dynamika młodości na scenie. Sceny pantomimiczne Ad Spectatores zagrali, balansując na granicy wyfrunięcia poza niewielki podest sceny.

Teatralnej burleski nie można opowiedzieć. Interludia stylizowane na konspiracyjne spotkania we wrocławskich kawiarniach (m. in. Kapitalna Ilczuk fikająca kankana w Cafe de France) – trzeba zobaczyć. Gag goni gag, dowcip eksploduje za dowcipem. Ale udało się Masztalskiemu pokazać, że młodziutcy aktorzy przede wszystkim uprawiają teatr obywatelski. Dają widzom do myślenia, nakłuwając igłą groteski bezrefleksyjność. To pierwszy wrocławski teatr, który zaczął mówić prawdę o nas. Śmieszno-gorzką. I za to zebrał owacje Ktoś, kto te drama ułożył.”

Leszek Pułka, Gazeta Wyborcza, 21 X 2003

Teatr Ad Spectatores 2016

Zapraszamy do kontaktu :)